Sunday, July 23, 2017

[PL] Czy władza na pewno psuje?

Ten post powstał częściowo w odpowiedzi na wpis Jacka Sierpińskiego na jego blogu, w którym lekką ręką przypisuje wszystkim bez wyjątku ludziom potencjał na zbrodniarza:

http://sierp.libertarianizm.pl/?p=1441

W tym całym wywodzie skądinąd słuszny jest ten jeden winosek, choć nie został on nawet tak sprecyzowany: do zła ma masową skalę dochodzi zawsze wtedy, gdy określona grupa jednostek otrzyma nieograniczoną władzę.

Problem w tym, że ów wywód tego w najmniejszy sposób nie udowodnił, a do tego wniosku dochodzi karkołomnymi ścieżkami, zahaczającymi wręcz o ignorancję.

Lord Acton nie miał racji. Żadna władza nie psuje. Władza jedynie przyciąga ludzi już zepsutych i wyzutych z moralności. I ty popełniasz dokładnie ten sam błąd - zamiast znaleźć błąd w rozumowaniu Lorda Actona, przyjmujesz jego tezę za pewnik i próbujesz na siłę dowodzić, doprowadzając - jak to Jakub już napisał - do bardzo obraźliwej generalizacji.

Błąd Lorda Actona polega na tym, że błędnie przypisuje ludziom zmienianie się ich moralności pod określonym wpływem i sugeruje, że każdy człowiek jest narażony na bycie zepsutym i wyzutym z moralności. Poza tym, że to twierdzenie jest wysoce obraźliwe dla wielu ludzi, jest przede wszystkim kompletną bzdurą. A sam wniosek wynika wyłącznie z obserwowanej korelacji - nie umiesz natomiast określić przyczyn tej korelacji.

A przyczyna jest właśnie taka: to nie władza psuje tych, którzy będąc moralni nagle ową władzę dostali. To ci ludzie są już dawno zepsuci moralnie, tylko dopóki nie dostali władzy we własne ręce, nie byli w stanie z tych swoich niemoralnych zapędów skorzystać. Póki byli zwykłymi ludźmi, to za różne niemoralne czyny zostaliby albo ukarani przez władzę, albo mogliby zostać poddani społecznemu ostracyzmowi, ewentualnie nie mogliby realizować wielu rzeczy samemu, bo potrzebowaliby więcej wspólników zbrodni, a nikt by się do nich nie przyłączył. Mając władzę mogą to osiągnąć rozkazem, bez konieczności negocjowania z kimkolwiek i dostosowania się do kogokolwiek.

Ignorancja dotyczy też w dużej mierze samej obserwacji codziennego życia politycznego. Czy mało słyszymy o tym, że polityka jest brudna, że to jeden wielki syf, że porządny człowiek powinien się trzymać od tego z daleka? Czy mało mamy przykładów ludzi, którzy twierdzą, że "z pobudek moralnych" "nie zajmują się polityką"? To oczywiście jest głiupie i prymitywne, ale przynajmniej ludzie moralni mają w tej kwestii rozterki. Ludzie nie posiadający kręgosłupa moralnego i mogący sprzedać przysłowiową "własną matkę" dla politycznych korzyści tego typu rozterek moralnych nie mają, prawda?

Władza nie psuje - władza przyciąga zepsutych. Władza zachęca zepsutych do starania się o jej uzyskanie. Człowiek moralny często wręcz nie potrzebuje władzy, szczególnie jeśli aktualna władza pozwala mu na moralne postępowanie i kieruje na moralne postępowanie innych. Człowiekowi niemoralnemu władza jest potrzebna, bo bez niej nie może robić wszystkiego, co chce, szczególnie gdy wiąże się z użyciem przemocy wobec drugiego człowieka. Szczególnie jest to problem wtedy, kiedy uzyskanie władzy jest w jakiś sposób ograniczone, szczególnie przepisami prawnymi. To odsuwa dużą liczbę moralnych ludzi od władzy, ponieważ oni chcieliby ją uzyskać wyłącznie za pomocą moralnych i dozwolonych metod, a niemoralni ludzie nie mają żadnych oporów, by ową władzę uzyskać prawem i lewem, namawianiem i oszustwem, umizgiwaniem się i przemocą, pomaganiem innym i wystawianiem ich do wiatru. W taki sposób ludzie niemoralni są również wielokrotnie skuteczniejsi w bitwie o władzę.

Gdy przyjrzycie się, w jaki sposób do władzy doszli tacy ludzie, jak Hitler, czy Stalin, to zauważycie, że oni byli niemoralni nie tylko wtedy, gdy już ową władzę uzyskali. Byli niemoralni dużo wcześniej. Lenin swojej rewolucji przecież nie przeprowadził z litości dla Rosjan i dla sprzeciwienia się wciąż prowadzącemu wojny carowi. Zrobił to, bo dostał możliwości, zlecenie i pieniądze z Niemiec.

No dobrze, a skąd w takim razie wiemy na 100%, że ci ludzie mający władzę absolutną byli zepsuci od początku, a nie zepsuli się w trakcie? Czy to by oznaczało, że wystarczy dopuścić do władzy ludzi moralnych i już mamy receptę na zlikwidowanie wszystkich ludobójstw i wielkich zbrodni?

Teoretycznie tak, w praktyce zrealizowanie tego jest niemożliwe. Nie istnieje żaden "miernik moralności" wśród ludzi, a nawet organizacje, które teoretycznie mają stać na straży moralności i posiadają własny kodeks i wewnętrzne zasady, które mają kierować ludzi wyłącznie na moralne postępowaine, w żaden wyobrażalny sposób nie gwarantują, że wszyscy ich członkowie są rzeczywiście moralni i można im w tej kwestii zaufać. W tym temacie mam na myśli nie tylko ludzi należących do Kościoła Katolickiego, czy jakichkolwiek organizacji określanych jako "chrześcijańskie", ale generalnie wszystkie organizacje mające swój kodeks moralny. Instytucja "czarnej owcy" jest znana od wieków, nawet pierwsza organizacja chrześcijańska, czyli 12 apostołów, też taką instytucję posiadała. A Kościół, gdy zaczął być dużą organizacją, wewnątrz której można było też krótkimi ścieżkami załatwiać różne sprawy, zaczął przyciągać dokładnie tak samo różnych karierowiczów i "flaków moralnych", którzy postępowali moralnie tylko do momentu, kiedy nie mieli władzy i byli kontrolowani i obserwowani, ale puścili wodze fantazji natychmiast gdy tylko zdjęto im kaganiec moralności.

Jest tylko jeden sposób: pozwolić ludziom wybrać sobie swojego władcę i niech oni go ocenią wg własnych kryteriów - ale i dać im możliwość odwołania go lub wystąpienia z organizacji, nad którą on sprawuje władzę w dowolnym momencie, lub z bardzo krótkimi odstępami czasu, kiedy można to zrobić. Wtedy istnieje przynajmniej jakaś "ewaluacja" i istnieje jakiś "feedback" - gdy ktoś robi źle sprawując władzę, będzie to widać i ludzie go odwołają; jeśli dobrze, będzie rządził dalej.

Hipoteza o tym, że rządzący mając absolutną władzę zawsze się zepsuje, jest może popularna, ale intelektualnie prymitywna i nigdy przez nikogo nie udowodniona. Wynika to moim zdaniem z faktu, że o władcach, którzy mając absolutną władzę dokonali dobrych rzeczy, rozwinęli swoje państwo, poświęcali się dla swoich ludzi i dali im rozwój gospodarczo-społeczny, rzadko się skądinąd pamięta. Pamięta się głównie o tych, którzy dokonali wielkiego zła. Po części wynika to z faktu, że wszyscy uważają za "zwykłe i pożądane", by władca był taki, więc jeśli się taki trafia, nie uważają, że spotkało ich coś nadzwyczajnego, natomiast doskonale potrafią rozpamiętywać w nieskończoność rządy złych władców. Po części jednak także stąd, że ci dobrzy władcy rzadko trafiali się z władzą absolutną - z opisanych wyżej powodów. Oraz bywali bezbronni wobec innych, którzy w sposób wysoce niemoralny usiłowali im tą władzę odebrać.