Saturday, December 2, 2017

[PL] Dlaczego współczesny konserwatyzm komuszy?

(Tekst powstał na podstawie twóczej analizy równie długiego tekstu krytykującego wykład Krzysztofa Karonia).

Wyświechtane ostatnio pojęcie kultury w konserwatywnym ujęciu zdaje się ignorować fakt, że owe "ugruntowane" reguły ktoś kiedyś musiał wymyślić i wypracować, więc mogą one temu procesowi ulegać także dziś. Człowiek ewoluuje, rozwija się, poznaje nowe rzeczy, umiejętności, informacje w ogólności, które zmieniają także jego sposób myślenia i postrzegania świata. O ile często ostatnio pojęcie "postępu" jest używane w "lewackim" rozumieniu, czyli w praktyce odkrywanie na nowo czegoś, co zostało już wielokrotnie w historii skompromitowane, sprowadzanie każdego postępu do takiej postaci jest kompletną ignorancją i tworzeniem "chochoła"; ignorowaniem oczywistego faktu, że gdybyśmy od zawsze negowali postęp, dziś żylibyśmy w lepiankach i chodzili z dzidą na tury, ewentualnie że postępu nie da się podzielić na techniczny, intelektualny i duchowy, bo w trakcie życia człowieka wszystkie mają miejsce równolegle. Jedyną postawą właściwą rozumnemu człowiekowi jest przyjęcie, że wszyscy mogli się w przeszłości mylić, ale mogli też mieć rację, co stanowi podstawę do przyjęcia lub odrzucenia danej reguły na podstawie samodzielnej, rzetelnej analizy, wolnej od niewczesnych emocji, będących często rzeczywistą podstawą pozytywnego postrzegania dawnych czasów, których nie było się świadkiem.

Każdy motyw działania człowieka sprowadza się do samozadowolenia i zysku w szeroko rozumianej gamie pojęć przezeń akceptowanej, i oszukiwanie się, że jest inaczej, jest bezcelowe i świadczy o niedojrzałości intelektualnej, gdyż jest to wiedza znana od setek lat. Nieważne, czy zyskiem jest dobro materialne, uśmiech innego człowieka, satysfakcja z podwyższonego poczucia własnej wartości, poczucie spełnienia, czy duchowej doskonałości, choć także zemsta, złośliwa satysfakcja, czy zadowolenie z własnego okrucieństwa i władzy, co zresztą do tego poczucia własnej wartości też się sprowadza. Nazywanie tego egoizmem jest niezgodne z ogólną, psychologiczną definicją tego zjawiska, obejmowałoby bowiem każdą motywację człowieka do działania. Prawdziwa definicja egoizmu wynika z rozróżnienia nie samych motywów działania, ale ich efektów ubocznych, dostrzeganych przez człowieka i będących też informacją uwzględnianą w motywacji - czy są dla innych neutralne, budujące, czy niszczycielskie, i ogólna definicja egoizmu określa tak tylko te ostatnie. Egoizm to działanie niszczycielskie dla innych, znane działającemu, lecz jest przezeń ignorowane lub wręcz sprawia mu przyjemność (jeśli niedostrzegane mimo oczywistych dowodów, wtedy egocentryzm). Krytyka tych motywacji musi zatem rozróżniać motywację z uwagi na efekty uboczne; ktoś, kto tego nie rozróżnia, jest intelektualnym pustakiem, typem "nie znam się, to się wypowiem".

Zysk osiągnięty przez podobnie sytuowanego człowieka w podobnej wysokości może być osiągnięty z zastosowaniem reguł będących równymi dla wszystkich, co daje możliwość każdemu osiągnięcia podobnych zysków, o ile posiada podobne umiejętności, i nie jest on wtedy krzywdzący dla nikogo. Krzywdzące byłoby, gdyby zysk został osiągnięty kosztem naruszenia równych reguł, złamania zasady konieczności przyzwolenia człowieka na uczestniczenie w interakcji i ponoszenia związanych z tym ewentualnych zysków i strat. Jeśli, bez złamania wspólnych reguł, zysk danego człowieka jest przez innego odczuwany jako strata, to jest to albo strata wynikająca z niego samego, albo subiektywne postrzeganie utraty potencjalnego zysku, który gdyby doszedł do skutku, byłby jedynie wynikiem korzystnego zbiegu okoliczności, a nie zasługą niego samego. Równocześnie zaś człowiek żyje w społeczeństwie zwykle dlatego, że samowystarczalne życie jest niezmiernie trudne i pracochłonne. Żyjąc bowiem w społeczeństwie ma się dostęp do zasobów, które istnieją tylko dzięki temu, że ktoś je wypracował, a to wynika z faktu, że ktoś posiadał motywację do działania, by je wypracować, a motywacja wynikała z chęci zysku. Każdy, kto bogaci się w społeczeństwie, dzieli się volens nolens ze społeczeństwem efektami ubocznymi tych zysków. Choć zdarza się, że niektorzy, świadomi tego faktu, próbują owe efekty uboczne ograniczyć, przez zwykłą zawiść, czy złośliwość, w istocie zysk z tego przedsięwzięcia jest złudny, gdyż pochłania również zasoby mogące służyć do wypracowania jeszcze większego zysku. Nawet jednak działania zgodne ze wspólnymi regułami, motywowane jednak złośliwością, zemstą, czy satysfakcją z gnojenia innych, w efekcie dają zysk ograniczony - w porównaniu z zyskiem motywowanym tylko chęcią samodoskonalenia i samozadowolenia i przy ignorowaniu faktu zyskownych efektów ubocznych dla innych - ponieważ zużywają zasoby na działania niszczycielskie, zostawiając w dłuższej perspektywie wrażenie niedosytu, a nawet zazdrości wobec tych, którzy zyskali więcej, nie stosując takich praktyk. Równocześnie rywalizacja na wolnym rynku w dużej mierze polega na walce o reputację, którą można utracić - zarówno poprzez nieuczciwe praktyki i łamanie wspólnych reguł, jak i poprzez działania wymierzone przeciw innym - a tym samym samo źródło zysków.

Dzielenie motywacji na "niskie", takie które wiążą się z zyskiem materialnym i podobnymi, oraz "wysokie", takie które wiążą się z satysfakcją psychiczną z udzielonej pomocy, które z punktu widzenia zarówno psychicznego, jak i inżynierskiego, niczym się w kwestii specyfiki działania motywacji nie różnią, jest nie tylko błędne; jest prymitywne i dziecinne, ponieważ jest postrzeganiem przez pryzmat własnych emocji, po przesłonięciu których nie widać żadnych różnić ani z punktu widzenia inżynierskiego, ani moralnego, ani właściwie żadnego innego punktu widzenia, niż emocjonalny. Nie od rzeczy jest tu wspomnieć, że emocje to jest coś z czym człowiek się rodzi, co rozwija się w sposób od jego wysiłku niezależny, natomiast rozwój intelektualny jest uzależniony od wolnej woli i motywacji. Dopiero to pozwala człowiekowi w dłuższej perspektywie odkryć złudność oceny sytuacji przez pryzmat własnych emocji, a rozwój emocjonalny polega na umiejętności uczynienia z emocji czynnika głównie podpowiadającego kierunek działania, w bardziej zaawansowanym stadium nawet i dającego odwagę i motywującego do działania, ale w kierunku określonym przez rozsądek i rozumne działanie. Człowiek rozwinięty intelektualnie używa emocji w sposób instrumentalny, w samym działaniu, nigdy zaś w planowaniu działania i w analizie sytuacji. Tak samo, podstawą moralności mogą być tylko wypracowane zasady i równe reguły dla wszystkich; emocje nigdy nie mogą być podstawą moralności, ponieważ łatwo ulegają wpływom czynników zewnętrznych. Próba wydawania osądów z perspektywy emocji dowodzi niedorozwoju intelektualnego i podatności na bycie sterowanym przez specjalistów, którzy te emocje do sterowania masami ludzkimi wykorzystują.

To emocje właśnie są wyłącznym źródłem traktowania żądzy zysku jako czegoś złego. Tymi emocjami zwykle są zawiść, zazdrość, rozgoryczenie, czy też zwykła nienawiść do tych, którzy są lepiej sytuowani. Istnienie takich emocji już świadczy o istnieniu mechanizmu motywacyjnego, ponieważ gdyby człowiek nie pragnął, choćby najbardziej skrycie, tego samego majątku, który ma inny człowiek, to o żadnej zawiści i zazdrości nie byłoby mowy. Takie emocje są bardzo często podsycane przez rządzących, którym często na rękę są rozemocjonowani, nie myślący racjonalnie ludzie, będący przysłowiowymi "głupkami, którymi się łatwiej rządzi". Traktowanie "kapitalisty" z góry jako człowieka najprawdopodobniej chcącego wszystkich pozbawić jakichkolwiek zysków i zagarnąć wszystko dla siebie jest najczęściej pokłosiem takich właśnie rządowych praktyk, z którymi za czasów PRL-u mieliśmy często do czynienia - takich jak wskazywanie ludziom niewygodnego dla władzy wroga i podsycanie nienawiści do niego, czy tworzenie różnych "chochołów", żeby lud walił właśnie w nie, bez szkody dla prawdziwych sprawców ich nieszczęść. Takie traktowanie "kapitalisty" nie ma zatem w sobie nic z rzetelnej analizy zjawiska i dostępnych informacji - zamiast tego stosuje się czysto emocjonalne, a więc z informacyjnego puntku widzenia złudne, czy wręcz fałszywe przesłanki na podstawie literatury fabularnej, anegdot, czy też różnych post-emocjonalnych fantazji różnych publicystów.

To emocje są wreszcie źródłem kojarzenia "kapitalizmu" z wielkimi korporacjami i wielką finansjerą, która w istocie nie powstałaby bez wydatnej pomocy państwa i różnych jego nakazów i regulacji, a więc w całkowitej sprzeczności z pojęciem kapitalizmu. Nie wszystkim korporacjom zresztą wyszło to na zdrowie - dość wspomnieć tu chociażby słynny kryzys w Korei Południowej, kiedy prężnie rozwijające się wielkie firmy koreańskie, w tym dość słynna w Polsce Daewoo, wręcz rozszalały się z inwestycjami, a nagle z dnia na dzień zaczęły bankrutować, bo banki powiedziały, że wystarczy już tych pożyczek, a co pożyczone, trzeba spłacać. Cały ten szał inwestycyjny, przynajmniej w przypadku Daewoo, był ściśle robiony pod nakazem ówczesnego koreańskiego rządu. Oczywiście, wiele ówczesnych firm przetrwało - jak Samsung, czy Goldstar (dziś LG) - ale stało się tak tylko dlatego, że potrafiły odnaleźć się w warunkach prawdziwego, uczciwego kapitalizmu, przed którym i tak nie ma ucieczki. Taki Samsung zresztą wyszedł z tego starcia z rzeczywistością, ale nieco okaleczony - musiał np. odsprzedać swoją fabrykę samochodów koncernowi Renault-Nissan. Wszędzie tam, gdzie państwo próbowało regulować przedsiębiorczość, kończyło się to stratami w dochodach ludzi, wszędzie tam, gdzie postanowiło się wycofywać z regulowania, następował rozwój. Wystarczy spojrzeć, w jaki sposób USA stało się najbardziej rozwiniętym krajem świata, a także w jaki sposób komunistyczne i wszystko regulujące Chiny nagle stały się najszybciej rozwijającą się gospodarką na świecie.

To emocje także przysłaniają ludziom prawdziwą ocenę faktu, że samo stworzenie zasobu i uczynienie go dostępnym nawet wyłącznie na wymianę za inny zasób jest już zasobem z wartością dodaną samym w sobie. Gdyby człowiek, który wymyślił samochód, nie chciał "z chęci zysku" sprzedawać samochodów, dziś nie byłoby możliwości docierania do pracy oddalonej o 10km od domu w krótkim czasie i poświęcenia zyskanego czasu na rozwijanie swoich pasji dla nikogo, choćby nie wiem jak wiele kto posiadał pieniędzy. Pieniędzmi się nie najesz, nie pojedziesz nimi, nie uszyjesz sobie ubrania, ani nie stworzysz telefonii komórkowej, nawet jeżeli dobra te trzeba będzie, gdy będą dostępne, za te pieniądze nabyć. Prawdziwe bogactwo bierze się z pracy, a nie z pieniędzy; ograniczanie możliwości dysponowania własnymi zasobami, gromadzenia ich, to także ograniczanie wykonywanych czynności, a więc i pracy, de facto zatem jest to ograniczanie bogactwa każdego człowieka. Z pracy według własnego życzenia i własnych pasji rodzą się innowacje. Z innowacji zaś rodzi się zysk dla wszystkich; dostępność samochodu oznacza mniejszy zużyty czas na te same czynności i tym samym możliwość wykonania większej ilości pracy w krótszym czasie. Fakt, że coś wypracowałeś swoją pracą to twój osobisty zysk, ale fakt, że ktoś wymyślił samochód i w związku z tym w ogóle możesz go kupić (czego nie zrobiłbyś, gdyby nikt go nie wymyślił), to jest twój zysk za darmo, jaki daje ci sam kapitalizm.

Jeżeli ktoś z kolei uważa, że będąc słabo opłacanym za swoją pracę stał się ofiarą "wyzysku", to kapitalizm ma na to doskonałą odpowiedź: znajdź innego pracodawcę, załóż własną działalność, znajdź wspólników. Jeżeli te rzeczy okazują się być w danej sytuacji niedostępne, to jest to spowodowane zwykle tym, że tak jak ty, inni też nie mogą założyć własnej działalności, czy znaleźć wspólników. Nawet jeśli problemem w danym przypadku byłby kapitał początkowy, to nie ma czegoś takiego jak jeden bogacz na cały świat, cały kraj, ani na całą gminę, a gdy ktoś mający pieniądze dostrzeże gdzieś okazję do zarobku widząc, że jego "konkurencją" jest wyzyskujący ludzi katorżniczą pracą i marnymi zarobkami kapitalista-amator, szybko wygryzie go z rynku oferując lepsze warunki płacy i pracy, jak również lepszą cenę dla klienta, stosując dostępne na rynku metody "optymizacji pracy". Problem z przeświadczeniem niektórych ludzi, że można mieć tylko albo wysokie zarobki pracowników, albo tanie towary, albo wysokie zarobki prezesa - i że tylko to ostatnie będzie miało miejsce - to typowa dla prymitywnych intelektualnie ludzi ignorancja faktu, że rzeczywistym przedmiotem konkurowania firm między sobą nie jest przesuwanie pieniędzy z jednego miejsca w drugie, ale odpowiednia organizacja pracy i umiejętność wykorzystywania dostępnych technologii do optymizacji kosztów pracy. Samo to ostatnie pojęcie jest przez prymitywów intelektualnych rozumiane zwykle jako obniżanie zarobków pracownikom, czy "kompresja etatów", co w kapitaliźmie nigdy nie ma miejsca, ponieważ jest to dla przedsiębiorcy "strzelaniem sobie w kolano", pozbywaniem się swoich zalet i pogarszaniem swojej pozycji wobec konkurencji. Tak samo, pracodawca zauważający możliwość zautomatyzowania pracy, zwykle nie zwalnia ludzi, których mógłby zastąpić automatami, czy których nagle mniej potrzebuje w związku z częściową automatyzacją - raczej znajduje dla nich nowe zajęcia, oczywiście o ile są to ludzie zdolni i chętni do rozwoju osobistego. Dobry pracownik jest na wagę złota, niezależnie od tego, czy w danym momencie jest dla niego zajęcie, czy nie. Zwalnia się pracownika dopiero wtedy, gdy jest dla firmy bezużyteczny, ewentualnie jeśli firma popadła w kłopoty i nie jest w stanie wykorzystać pracy danego człowieka.

Skąd zatem bierze się niemożliwość stworzenia "wyzyskiwaczowi" konkurencji? Jeżeli nie znalazł on jakiegoś niewyczerpalnego źródła unikalnego i potrzebnego wszystkim zasobu (a takich nie ma), to nie ma żadnych powodów, aby nie znalazła się jakaś potencjalna konkurencja. Oprócz jednego - kiedy na danym terenie rządzi państwo, które poprzez swoje regulacje podwyższa bariery wejścia na rynek, powodując że w efekcie końcowym jedynym podmiotem zdolnym do stworzenia takiej konkurencji jest niezwykle majętna wielka korporacja, której znalezienie i zachęcenie do zainwestowania tam nie tylko graniczy z cudem, ale nawet może doprowadzić do stworzenia jedynie pozornej konkurencji, a w istocie oligopolu (czytaj: stworzy się drugiego identycznego "wyzyskiwacza", który z pierwszym konkurować nie zamierza).

Szczególnie popularnym poglądem wśród konserwatystów jest twierdzenie, że rynek zawsze dąży do monopolizacji, który to wniosek wyciąga się z obserwowania rzeczywistości, gdzie jedne firmy są wykupywane przez drugie, a na końcu jedna firma wykupuje pozostałe z tej branży, monopolizując w ten sposób całą branżę. Tymczasem monopolizacja branży jest tylko i wyłącznie stanem istniejącym w danej chwili; nie jest stanem wiecznym i aby się ten stan zmienił, wystarczy aby zaistniały do tego odpowiednie warunki. Zawsze może powstać kolejna firma, a ta firma zawsze może rozwinąć się w wielką korporację, czego doskonałym przykładem na dzisiejsze warunki jest chociażby firma Google. Powstała, jak większość amerykańskich firm, w przysłowiowym "garażu", a stworzony przez nią system operacyjny dla telefonów komórkowych Android opanował przeważającą większość rynku tych urządzeń. Nazywana często monopolistą na rynku systemów operacyjnych firma Microsoft nie była w stanie tutaj zawalczyć o nic; próbowała ona wejść na rynek telefonów komórkowych już trzykrotnie, ostatnim razem wykupując dotychczasowego potentata w tej branży - i przez wielu domorosłych analityków widzianego jako przyszły monopolista - Nokię. Efektem było jedynie zniszczenie firmy o dużym potencjale (w dużej mierze na jej własne życzenie) i kolejna przegrana Microsoftu w walce o rynek telefonów komórkowych, na którym w tej chwili najbardziej liczy się Apple oraz najbardziej zarabiająca na Androidzie firma Samsung. Mimo tego jednak, konkurencja nie śpi (szczególnie dużo firm z Chin zaczęło oferować wiele bardzo konkurencyjnych modeli), a do monopolizacji tego rynku przez kogokolwiek jest dziś dalej, niż kiedykolwiek.

Z drugiej strony, popatrzmy na działania antymonopolowe wobec firmy Microsoft przez urzędy Unii Europejskiej. Zarzucono mu, przykładowo, że Microsoft "zmusza" użytkownika do używania ich przeglądarki Internet Explorer, i nakazano mu dodać do Windows ekran startowy, w którym da użytkownikowi możliwość samodzielnego wyboru przeglądarki. Rozwiązanie kuriozalne, ponieważ generalnie nigdy nie było problemu z zainstalowaniem sobie dowolnej przeglądarki i nieużywaniem Internet Explorera (dziś Microsoft Edge). Nakaz urzędniczy, który żadnego problemu dla nikogo nie rozwiązał i był co najwyżej fanaberią jakiegoś gorzej wyposażonego intelektualnie pracownika tej instytucji. Równocześnie te same urzędy nie zająknęły się nawet nad rozwiązaniem zdecydowanie poważniejszego problemu systemu Microsoft Windows, mianowicie zmonopolizowanie samego systemu operacyjnego i tym samym uzależnienie wszystkich jego użytkowników od kaprysów jednego dostawcy. Nigdy nie były podejmowane kroki zmuszające firmę Microsoft do opublikowania kodu źródłowego nawet tych wersji systemu, do których nie ma już supportu - co oznacza, że jeśli Microsoft zdecyduje "od jutra zmuszamy użytkowników do zakupienia nowszej wersji naszego produktu, a jak nie to nie będzie wam i tak działał poprawnie stary", to tak się stanie, i żadna konkurencyjna firma nie będzie w stanie zaproponować konkurencyjnego dla Microsoft wsparcia starego systemu. Jest tak dlatego, że o ile prawo własności intelektualnej i patentowe zostało przyjęte w dobrej wierze, by twórca mógł korzystać ze stworzonej informacji tak jak twórca każdego innego zasobu, to nie uwzględniono w tym interesów konkurencji rynkowej, na przykład poprzez nakazanie, żeby producent zasobu informacyjnego, który jest w użyciu, a do którego chce on anulować swoje zobowiązania, czy też którego nie chce już więcej wykorzystywać do osiągania zysków, udostępnił jako własność publiczną. Firmy zresztą często robią to właśnie same i to nawet wtedy, kiedy jeszcze osiągają z tego zyski, stwierdzając że więcej zyskają na tym sami, gdy ktoś będzie korzystał z ich wynalazków. Tu widać właśnie, jak bardzo urzędnicy państwowi nie umieją ani identyfikować prawdziwych problemów, ani nawet poprawnie zidentyfikowanych rozwiązywać.

Beznamiętne spojrzenie na kapitalizm i rzetelna analiza wszystkich zjawisk wokół niego pozwala stwierdzić, że kapitalizm nie jest w istocie żadną ideologią, ani nawet ideą, jest po prostu stanem podstawowym, który istniał od zawsze wewnątrz dobrowolnie zrzeszających się ludzkich społeczności, a funkcjonował wtedy, gdy przeważająca większość stosowała się do równych dla wszystkich zasad, natomiast pojedyncze jednostki do tego się nie stosujące były identyfikowane i powstrzymywane. Cały rozwój gospodarki w takich społecznościach brał się ze współpracy umotywowanej chęcią zysku każdego uczestnika z osobna, ale do jego uzyskania była potrzebna rzetelna współpraca wszystkich. Zrozumienie, że zysk można osiągnąć tylko poprzez współpracę i działanie według wspólnych reguł, przychodzi łatwo, gdy człowiek przekona się na własnej skórze, że w inny sposób tego nie osiągnie; gdy własną stratą lub zyskiem mniejszym od zamierzonego przekona się, że złośliwością, mściwością i zawiścią osiągnie się krótkotrwałe i pozorne zyski, których człowiek w dłuższej perspektywie zostanie i tak pozbawiony. Równocześnie jednak zysk całej wspólnoty ludzkiej nie zaistnieje bez włożenia pracy każdego członka wspólnoty, która to praca też nie zaistnieje nigdy bez motywacji, którą to z kolei motywację może dostarczyć tylko jedno: chęć zysku, wyrażonego w każdy możliwy sposób interpretowany przez danego człowieka.