Tuesday, December 27, 2016

[PL] Co to znaczy "kapitał ma narodowość"?

Domniemam, że chodzi o takie mitologiczne twierdzenie, że "kapitaliści kierują się w swoich preferencjach inwestycyjnych interesem kraju, w którym mieszkają".

Otóż kapitaliści nigdzie na świecie nie kierują się niczym innym, niż SWOIM INTERESEM. Czy będzie się to przekładało na powyższe - a to już zależy.

Można tu wskazać pewną liczbę inwestorów, którzy będą rzeczywiście inwestowali w sposób emocjonalny i kierowali się nacjonalizmem - ale to jest garstka i to generalnie inwestycyjnych przegrywów (choć przegrywów zupełnie świadomych - tzn. rezygnujących z potencjalnych zysków na rzecz dogodzenia "swojemu narodowi").

Natomiast powodem, dla którego przeciętny inwestor miałby preferować jakikolwiek kraj (i deferować inny) jest... no to, co zawsze, czyli spełnienie swojego interesu. Niekoniecznie jest nim zysk, ktoś może chcieć uzyskać korzyści polityczne, albo ktoś może z czystej złośliwości zniszczyć innego kapitalistę. Ważne jest jedno: jeżeli w tych wszystkich przypadkach istnieją jakiekolwiek preferencje odnośnie kraju, to powód jest jeden: ten kraj zdobywa preferencje, który jest mocniejszy, daje więcej swobody gospodarczej no i posiada odpowiednie zaplecze infrastrukturalne, dzięki któremu życie w tym kraju jest łatwiejsze i wygodniejsze. Nie wspomnę też o tym, że bogaci kapitaliści chcący inwestować za granicą pochodzą akurat z tych właśnie krajów.

Efektywnie zatem, preferencje krajowe nie biorą się z niczego innego, jak tylko i wyłącznie z polityki prowadzonej przez rządy.

Teraz uwaga: mówi się, że "kapitał ma narodowość", gdy chce się obsobaczyć tego złego kapitalistę, że dokonał pewnej inwestycji w "naszym kraju", poprzez którą zlikwidował miejsca pracy, zrujnował jakąś firmę, albo zmonopolizował jakiś rynek, usuwając konkurencję. Uwypukla się w takich narzekaniach fakt, że jego inwestycja była katastrofą dla kraju, w którym zainwestował, a zyskał - nie ukrywajmy - jego rodzimy kraj, bo tam przecież płaci podatki. Nie zwraca się tylko uwagi na RZECZYWISTY POWÓD, dla którego ów inwestor tak postąpił. Wbrew temu, co twierdzą "narodokapitaliści", nie ma to kompletnie nic wspólnego z jego narodowością. Jedynym powodem, dla którego on tak postąpił jest CZYSTY ZYSK.

Skąd mógł pochodzić ów zysk? Mógł pochodzić nawet z tak egzotycznych powodów, jak ukrycie pieniędzy przed rodzimym fiskusem (wyobraźcie sobie: facet kupuje firmę wartą $20mln za $200000. Wycenia ją następnie na jej rzeczywiste $20mln. Następnie zabiera ile się jej da zachować dla zysku, po czym rujnuje ją kompletnie, wpisując sobie $15mln w straty. Straty te rozkłada na całą firmę i odejmuje je od zysku. Jeżeli inne jego podmoty wypracowały w tym czasie 20mln zysku rocznie, to zapłaci on podatek tylko od 5mln. Sprytne, prawda? Tylko, drobnostka, DZIĘKI KOMU kupił on ową firmę za raptem $200 kafli? No przecież nie bez powodu owa strata wynosi tylko $15mln...).

Jeżeli przeanalizuje się wszystkie tego typu inwestycje, które zakończyły się stratą dla kraju inwestycji, to okaże się, że żaden z inwestorów nie utopił żadnych pieniędzy, żaden nie poświęcił własnej kasy do jakiejś "małpiej złośliwości" względem kraju inwestycji, a już na pewno żaden (a przynajmniej jeśli tacy bywali, to nieistotna garstka o znikomum znaczeniu) nie był agentem obcego mocarstwa, który miał za zadanie zniszczyć gospodarkę danego kraju.

Tuesday, September 6, 2016

[PL] Czy opodatkowanie bogatych na rzecz biednych rzeczywiście walczy z biedą?

Trudno jest walczyć z powszechnym wśród niektórych ludzi (zwanych "lewakami") z popularnym mitem jakoby metodą walki z biedą było wysokie opodatkowanie bogatych. Z przykrością musze to przyznać, że współczesna lewica, ta socjalistyczna, ma tyle samo wspólnego z oryginalną, starą "lewicą", co współczesne feministki z walką o równouprawnienie kobiet.

Tradycyjna "lewica" walczyła z korporacyjnym wyzyskiem i z żerowaniem na biednych ludziach. Współczesna lewica walczy najwyraźniej o powiększenie liczby biednych, przerażona tym, że gdy tych biednych zabraknie, to nie będą już mieli nad kim się "litować" i w efekcie politycznie na kim żerować. W tym celu rozpowiadają jako "oczywiste prawdy" kilka bardzo charakterystycznych, acz bezczelnych kłamstw, w jakie dziwnie gładko biednym przychodzi uwierzyć. Dlatego, żeby walczyć z mitem pomagania biednym przez opodatkowanie bogatych, w który wielu z tych biednych nadal wierzy, nie można obrażać tych ludzi twierdząc, że "no przecież tylko dzięki bogatym masz pracę". Trzeba przede wszystkim obnażyć dwa największe i najperfidniejsze kłamstwa, na jakich ten mit się opiera, czyli:

1. Rząd używa pieniędzy zdzieranych z bogatych żeby wspomagać biednych.
2. Bogacenie się bogatych odbywa się kosztem biednienia biednych.

Opierając się właśnie na tych kłamstwach, lewacy chcą "najwyżej opodatkować bogatych", bo "przez bogaczy biedni są biedni". Nie odrzucajcie tej tezy z góry, bo nie jest ona aż tak fałszywa, jak się wydaje. Co prawa tak postawiona ta teza jest fałszywa w takiej formie, ale istnieją ci, którym zależy, by biedni dalej byli biedni: jest to konglomerat korporacji i rządów.

Dlatego chęć lewactwa, by opodatkowach "bogaczy" na rzecz "biednych, których bogacze tworzą", w istocie jest buntem przeciwko pewnej niewidzialnej dla nich sile, która to powoduje. Oni widzą bogaczy, ale tymi "bogaczami, którzy żerują na biedzie" są korporacje, a nie przeciętny dorabiający się dużych pieniędzy biznesmen.

To, co trzeba tłumaczyć, to rzeczy następujące:

1. Bogacze w ogóle nie potrzebują biednych. Bogacze potrzebują innych bogaczy, żeby robić z nimi obfite finansowo interesy, ORAZ siły roboczej. Majętny bogacz będzie mógł zatrudniać biednych również DLA KAPRYSU, dla dogodzenia własnej próżności, ewentualnie dla realizowania swoich marzeń. Chyba że bogaczowi zabierzesz pieniądze w podatkach - wtedy bogacz nie będzie miał marzeń, a biedak pracy. Powiększanie liczby biednych nie jest w interesie chcących się bogacić przedsiębiorców, ponieważ na biednych klientach i kontrahentach niewiele zarobią.

2. To, co bogaczowi zostanie zabrane w podatkach, państwo da na biednych w max 5%. Reszte rozpuści na różnych "projektach rządowych", z któych żaden jeszcze nie dał jakiegokolwiek efektu w postaci zmniejszenia biedy. Czy jako biedak wolałbyś przypadającą na ciebie kwotę otrzymać w wysokości 5% jako zapomogę socjalną, czy w wysokości 40% jako płacę netto? A może nawet w wysokości 80%, jeżeli państwo przestanie "pomagać biednym"?

3. Jedyni "bogacze", którym zależy na tym, byś był biedny i nigdy się nie dorobił, są wielkie korporacje, które żyją z państwem w konglomeracie. Im nie przeszkadza zupełnie to, że trzeba płacić olbrzymie podatki, ponieważ:
- korpo dostają od rządu różne słono przepłacone zlecenia, więc swoje podatkowe pieniądze odbiorą często z nawiązką
- korpo mają na swoich usługach tysiące specjalistów i prawników i umieją prześlizgiwać się tam, gdzie zapłacą najniższe podatki
- korpo, jako "wielcy twórcy miejsc pracy" są przez rządy biednych krajów (jak Polska) traktowane na klęczkach i wiernopoddanczo, dostają więc dodatkowo od rządów zwolnienie z podatków jako zachętę do zainwestowania
- a gdyby już nie było żadnej możliwości uniknięcia lub odzyskania podatkowych pieniędzy - przy ich dochodach stać ich na płacenie nawet wysokich podatków
- dzięki wysokim podatkom utrzymują się wysokie bariery wejścia na rynek dla małych firm, dzięki czemu korpo nie musi się martwić o zagrożenie swoich interesów przez małe konkurencyjne firmy (i być zmuszonym do zarówno podwyższenia zarobków pracownikom, jak i obniżenia cen swoich towarów lub usług)
- dzięki wysokim barierom wejścia na dany rynek, zostaje on zdominowany albo przez jedną korporację (monopol), albo przez teoretycznie konkurujące ze sobą firmy, ale o bardzo zbliżonym profilu organizacyjnym (oligopol)

4. Jeżeli wydaje ci się, że rząd jest takim dobrym tatusiem i pomaga biednym w potrzebie, to czas dorosnąć. W rzeczywistości rząd jest w zmowie z korporacjami, a podatki idą głównie na "realizowanie polityki rządu". O biednych rząd zwykle jedynie "mówi" i "pochyla się nad nimi", natomiast nie potrafi zapewnić ani miejsc pracy, ani wysokich zarobków. To może zapewnić tylko biznesmen, który zrobi konkurencję istniejącym firmom, dostarczy na rynek tańszy produkt i zaproponuje lepszą zapłatę, niż konkurencyjne korpo. Ale nie wtedy, gdy utrudnia mu się wystartowanie z własnym biznesem, równocześnie smarując korporacjom.

5. Jeżeli dobrze pomyślisz i zdasz sobie sprawę z tego, jakimi pieniędzmi kto operuje, to szybko dojdziesz do wniosku, że gdyby swój interes swobodnie prowadziły zarówno korporacje, jak i małe firmy, to efektywnie pieniędzy z podatków wpłynęłoby więcej, niż gdy faworyzuje się korporacje. Dlaczego więc politycy robią dobrze korporacjom, zamiast robić to, co jest w interesie budżetu państwa? Dlatego, że wielka korporacja w czasie różnych, nierzadkich spotkań "na styku biznesu i polityki" proponuje politykom tłustą synekurę w zarządzie, czy gdziekolwiek w swoich strukturach, gdy już zakończy karierę polityczną, czy to z własnej woli, czy to powinie mu się noga. W korpo ma pewniaka, a w polityce kiedyś kończy się kadencja i nie wiadomo, czy będzie nastepna. A budżet państwa? A kogo to z polityków interesuje, chyba tylko jakichś wyjątkowych skończonych maniaków - z których większość to i tak banda tępych matołów, dla których zwiększanie wpływów do budżetu najlepiej robi się poprzez dokręcanie śruby.

6. Bogacz nie jest w stanie w żaden sposób powiększać biedy poprzez robienie swoich interesów. Żeby tworzyć biedę, trzeba podejmować celowe działania tworzące biedę - celowe utrudnianie prowadzenia biznesu, celowe utrudnianie podejmowania pracy, celowe utrudnianie tworzenia miejsc pracy, jak również zabieranie ludziom pieniędzy, których w ten sposób nie będą mogli wykorzystać do robienia nowych pieniędzy i tworzenia nowych miejsc pracy.

7. Jest niemal niemożliwe znalezienie takiego sposobu bogacenia się, które nie jest powiązane z ludzką pracą WIELU ludzi. Nie może zatem jeden bogacz w niemal żaden sposób się dorobić dużych pieniędzy, jeżeli nie będzie zatrudniał ludzi. Czym więc kończy się utrudnianie bogaczom dorabiania się, można się domyślić.

Nie wiem, czy to przemówi komukolwiek do rozsądku, ale może cokolwiek...

Monday, February 15, 2016

[PL] Wymyślony problem - dziecioniedoróbstwo

Od lat alarmuje się, że jest strasznie niski przyrost naturalny w krajach Europy.

Wszyscy powtarzają, że to jest problem, politycy prześcigają się w niedziałających i coraz bardziej debilnych programach przyrostu dzietności, problem nie chce się dać rozwiązać i nie rozumiem, dlaczego nikt nie zastanawia się nad jedną rzeczą:

DLACZEGO JEST TO PROBLEM? Dlaczego tak bardzo kraj potrzebuje więcej ludzi, więcej dzieci, po chuj komu te dzieci???

Otóż one są potrzebne tylko i wyłącznie z jednego powodu: ponieważ większość państw na świecie ustanowiła sobie system emerytalny zwany przez niektórych "piramidą Bismarcka". Każda piramida potrzebuje - w zależności od typu - stałej lub nawet stale powiększającej się liczby uczestników systemu. W przypadku emerytur jeszcze pewnie wystarczyłaby stała liczba uczestników - ale Niemcy mają niestety ujemny przyrost naturalny, więc liczba uczestników systemu maleje, i oczywiście podobna sytuacja jest w Polsce. Musi więc rodzić się coraz więcej dzieci, żeby pracowały na emerytury obecnie pracujących, bo ci, co pracują teraz, płacą składkę, która nie jest żadną składką, tylko haraczem, za który państwo wypłaca emerytury bieżącym emerytom. Wypłaca je im, bo gdy oni pracowali, to płacili składkę... i tak dalej piramida się kręci, czy jakoś tak.

Sposób rozwiązania problemu jest zatem prosty jak w pysk strzelił: należy zacząć uzupełniać piramidę emerytalną pieniędzmi z budżetu (w miarę, na ile będzie to możliwe), stopniowo zmniejszać składkę emerytalną i propagować prywatne plany emerytalne. Potem kolejno będzie się zmniejszać minimalną składkę emerytalną, co będzie się uzupełniać prywatnym planem emerytalnym, aż w końcu składka spadnie do zera, a piramida zobowiązań państwa również. Wtedy dojdzie się do takiego systemu, jaki ma Japonia, czy Korea Południowa. Tam nie ma innych emerytur, niż prywatne plany emerytalne. Nawet w USA czegoś takiego nie ma (tzn. prywatne plany emerytalne istnieją jedynie jako fakultatywne).

Przecież temu właśnie miała służyć reforma emerytalna, jedna z czterech wielkich reform wprowadzonych przez rząd Jerzego Buzka. Niestety została kompletnie spartolona - przepisy ustanowiono tak, że towarzystwa emerytalne znalazły sobie faktycznie smaczny kąsek do żerowania na nieświadomych niczego przyszłych emerytach, a na dodatek później kolejne rządy postanowiły sobie radośnie ukraść te pieniądze towarzystwom emerytalnym.

Że liczba ludzi w Japonii maleje, ludzie nie chcą rodzić dzieci, w ogóle nie chcą się łączyć w związki są sobie obcy, to już alarmują od lat specjaliści z całego świata oprócz... samej Japonii, w której generalnie problem ten nikogo nie rajcuje. Dlaczego? Bo to nie jest żaden problem. Co z tego, że będzie mniej rąk do pracy? Japonia ściągnie sobie ludzi z zagranicy. Czy tam jest mało ludzi? Z tego, co wiem, Japonia jest najgęściej zaludnionym krajem na ziemi. Wyludnienie jest dla nich bardziej błogosławieństwem, niż katastrofą. Przecież w Japonii jest aż taki problem z gęstością, że nie wolno ci tam nawet kupić samochodu, jeżeli nie pokażesz poświadczenia, że masz go gdzie zaparkować.

W Polsce prawdopodobnie problem rozwiąże się sam niedługo, bo po prostu budżet się rozleci, ZUSowi zabraknie pieniędzy na wypłatę emerytur, więc trzeba będzie uzupełniać pieniędzmi z i tak już nadętego do granic możliwości budżetu państwa. Co zrobić z bieżącymi emerytami? No cóż, będzie trzeba robić na nich jakąś zrzutkę, niestety również do uzupełnienia z przyszłych pokoleń, tylko tym razem zacząć ową składkę zmniejszać.

A o czym myśli teraz rząd? Własnie zaklepano program 500+. Przy budżecie napiętym już do granic możliwości, z którego pewnie niedługo trzeba będzie uzupełniać pieniądze na wypłatę emerytur. Program wspomagania dzietności - nawet jeżeli da jakiekolwiek efekty (a doświadczenia z takich programów wskazują, że rezultaty ich wszystkich są w przybliżeniu zerowe) - będzie miał pozytywne skutki najwcześniej za 25 lat, a do tego czasu ZUS już dawno będzie bankrutem, o państwie polskim nie wspominając.

Sunday, January 3, 2016

[PL] Ekonomia globalna jako debilizm naukowy

Komentarz napisany w odpowiedzi na pytanie o płacę minimalną. Oraz stwierdzenie faktu, że wprowadzenie w 2015 roku w Niemczech płacy minimalnej nie spowodowało wzrostu bezrobocia.

Płaca minimalna to jest jeden z najważniejszych tematów, jakim zajmują się ludzie od "globalnej ekonomii", czyli pseudonauki uprawianej przez debili, co zdobyli wykształcenie i bezkrytycznie wklepali na pamięć podane formułki. Zasilają teraz grona różnych krytykantów płacy minimalnej i wylewają swoje mózgowe wysrywy na różnych forach, artykułach i blogach.

Płaca minimalna jest to sposób na stworzenie sytuacji rynkowej takiej samej, jaka miałaby się sama wytworzyć w wyniku dobrej rynkowej konkurencji. Rynkowa konkurencja i dobra koniunktura, jeżeli zaowocują wzrostem zamożności ludzi i dostępności wysoko płatnych prac, powodują powstanie na lokalnym rynku pracy "rynkowej płacy minimalnej", tzn. płacy, poniżej której nawet największy desperat na rynku nie pójdzie za takie pieniądze pracować. Powiedzmy w skrócie, że pracą za niższą płacę jest zainteresowanych mniej, niż 1% populacji lokalnej jednostki administracyjnej. To jest sprawa dość oczywista, którą każdy może naocznie zaobserwować, więc nie muszę tu chyba niczego specjalnie dowodzić.

Wzrost tej "rynkowej płacy minimalnej" powoduje szereg różnych zjawisk, takich jak wzrost cen towarów (trzeba pracownikom więcej zapłacić, więc skądś te pieniądze trzeba wziąć), zmniejszenie dostępności niskopłatnych usług (nie można znaleźć ludzi do pracy w takich usługach, bo nikt nie chce pracować za takie marne pieniądze), zamykanie się niektórych biznesów (ponieważ przy stawce, za którą daje się znaleźć pracowników, biznes się nie opłaca, a poniżej tej stawki nie da się znaleźć pracowników), a nawet wzrost bezrobocia w niektórych obszarach (w specjalnościach, do jakich nikt nie zatrudnia, ponieważ biznes jest nieopłacalny - to akurat możliwość czysto teoretyczna, w praktyce raczej niemożliwa, ponieważ problem niskich płac dotyczy ludzi, którzy się w niczym nie specjalizują i wykonują najprostsze prace).

Powtarzam: to są rezultaty podnoszenia się zamożności ludzi, i zmniejszania się dostępności ludzi o najniższych wymaganiach płacowych.

A teraz bonus: cała banda ekonomicznych "wykształconych debili" powtarza od lat, że te wszystkie powyższe zjawiska to negatywne rezultaty wprowadzenia płacy minimalnej. Powtarzają je od lat próbując w ten sposób zniechęcić do popierania płacy minimalnej.

Tymczasem to powyżej to tylko opis sytuacji, która zdarza się na wolnym rynku bez płacy minimalnej, gdy wzrasta zamożność obywateli na danym lokalnym terenie. W stosunku do powyższego płaca minimalna ma jedynie dodatkowo tendencję do powiększania bezrobocia wśród najniżej zarabiających oraz osób poszukujących pracy dodatkowej (w tym osób dorabiających sobie, będących na utrzymaniu).

Czy płaca minimalna powoduje jednak wzrost bezrobocia - to zależy od generalnie następujących czynników:

  1. Na ile płaca minimalna będzie wyższa od lokalnej wartości samoczynnej płacy minimalnej.
  2. Ile na danym terenie jest osób poszukujących pracy o najniższej płacy, w tym pracy dodatkowej.
  3. Czy nie ma jakichś czynników, które wpływają na zmniejszenie bezrobocia.

I teraz odpowiedź specjalnie dla debilnych etatystów, którzy tak się wyśmiewają z debilnych ekonomistów i podają przykład spadku bezrobocia w Niemczech: mówi się o spadku bezrobocia liczonym jako statystyczny średni poziom bezrobocia na terenie całych Niemiec.

A jak wiecie, statystycznie to ja i koń mamy po trzy nogi.

Spadło bezrobocie w Niemczech - czyli obniżyła się wartość bezrobocia, która jest średnią wartości bezrobocia dla poszczególnych gmin w Niemczech.

Wyciąganie jakichkolwiek wniosków z tego, że tak wyliczony czynnik zmienił się w te, czy we w te, jest kompletnym debilizmem. Równie dobrze możecie próbować wyciągać wnioski z tego, że poziom oceanu spokojnego podniósł się o dwa milimetry.

To, co jest istotne przy mierzeniu bezrobocia i dociekaniu przyczyn określonej wartości bezrobocia, jest wartość bezrobocia dla określonej gminy, ewentualnie wskazywanie grup gmin stykających się ze sobą o podobnym poziomie bezrobocia. Tu trzeba też uwzględnić profil gospodarczy gminy, ilość zakładów, mentalność lokalnych ludzi, sposób traktowania ludzi przez władze, czasami lokalne rozporządzenia prawne.

W przypadku płacy minimalnej oczywiście istnieje presja na zwiększanie bezrobocia, we wskazanych obszarach (czyli najmniej zarabiający i poszukiwacze pracy dodatkowej). Ale istnieje też inna, ważna zależność: im wyżej podniesiemy płacę minimalną, tym większą to stanowi presję na bezrobocie.

Jeżeli w danej gminie ustanowienie płacy minimalnej nie spowodowało powiększenia bezrobocia, to oznacza po prostu, że została ona wyznaczona na poziomie rynkowej płacy minimalnej. Oznacza to, że w kwalifikacji poniżej tej płacy załapało się tam jakieś 0.5% populacji i podwyższono im płace o jakieś 2%. No i nikt nie stracił pracy.

W takiej sytuacji, jak widać, płaca minimalna nie powoduje bezrobocia - ale i nie rozwiązuje żadnego "społecznego problemu". Cóż to jest, że kilku osobom w gminie podniesiono płacę o kilka Euro. Już nie mówię, co by było, gdyby płacę minimalną ustalono znacznie poniżej rynkowej płacy minimalnej - wtedy jej rezultat jest dokładnie żaden.

Inna byłaby sytuacja, gdyby płaca minimalna została wyznaczona na poziomie znacznie przewyższającym rynkową płacę minimalną. Jeżeli w efekcie pod kreską znajdzie się 20% lokalnej społeczności, to w efekcie ok. 2% dostanie podwyżkę, 3% znajdzie sobie inną pracę, a reszta pójdzie na zasiłek.

Problem z płacą minimalną zatem nie polega na "powiększaniu bezrobocia", tylko na tym, że płaca minimalna jest zwykle ustalona w równej wartości na cały kraj. Natomiast rynkowa płaca minimalna nie jest równa w całym kraju i różni się w każdej gminie w zależności od jej profilu gospodarczego.

To oznacza, że jednolita płaca minimalna w całych Niemczech spowoduje inny rezultat w Bawarii, inny w Schleswig-Holstein, a inny w Brandenburgii. Najprawdopodobniej w Bawarii nie będzie żadnego rezultatu, w Schleswig-Holstein podniosą nieznacząco płace pakowaczom w drukarni i kasjerkom w Lidlu, a w Brandenburgii może powiększyć bezrobocie.

Ale nadal bezrobocie niekoniecznie musi wzrosnąć, bo na bezrobocie wpływają też różne inne czynniki. Płaca minimalna znacznie wyższa od rynkowej płacy minimalnej jest tylko presją na zwiększanie bezrobocia. Może jednak ta presja być niewystarczająca, by przeważyć inne czynniki i w efekcie bezrobocie może być niższe, niż wcześniej. Nie oznacza to bynajmniej, że płaca minimalna tu nie zaszkodziła, a jedynie, że zaszkodziła niewystarczająco (tzn. bezrobocie mogłoby jeszcze bardziej spaść).

Gdyby jednak mimo wszystko bezrobocie w "enerdówku" jednak wzrosło, to ono i tak nie zostanie zauważone przez etatystycznych debili, bo jeżeli równocześnie spadnie bezrobocie w Bawarii i w Turyngii, to wartość "średniego bezrobocia w Niemczech" ładnie się wyrówna, a nawet spadnie.

Jeżeli można wyciągnąć z tego jakikolwiek wniosek, go jest on dokładnie jeden: Płacę minimalną powinna ustalać gmina dla siebie na swoim własnym terenie. Jeżeli ustali ją za wysoko i w efekcie powiększy się bezrobocie - to gmina zasłużenie dostanie po głowie za własną głupotę. Jeżeli zaś ustali ją tak, że ludzie jakoś są zadowoleni i chwalą władzę za takie posunięcie - to kim jesteście, by ich osądzać?